News will be here
Artur Wichniarek na planie reklamy eToto

König Artur! Do dziś tak właśnie Artur Wichniarek nazywany jest w Bielefeld, pozostając najlepszym strzelcem w historii występów tamtejszej Arminii w Bundeslidze. Osiemnastokrotny reprezentant Polski od zawsze miał opinię trudnego zawodnika tylko ze względu na to, że mówił prawdę, a nie to, czego od niego oczekiwano!

Zacznijmy od najważniejszych informacji dla kibiców piłki nożnej w naszym kraju. Fernando Santos został nowym trenerem reprezentacji Polski. Co pan sądzi o wyborze sześćdziesięcioośmiolatka na selekcjonera biało-czerwonych?

Artur Wichniarek: Powiem szczerze, że chyba nie był to do końca taki murowany kandydat. Mówiło się o innych trenerach. Dla mnie najlepszym rozwiązaniem byłby Hervé Renard, który podczas Mistrzostw Świata w Katarze prowadził Arabię Saudyjską. Jego przemowa w przerwie meczu przeszła już do historii. W jej trakcie zmotywował swoich zawodników na drugą połowę z Argentyną, by finalnie jako jedyni potrafili pokonać późniejszych mistrzów świata. Właśnie takiego trenera, mentora i motywatora, moim zdaniem, potrzebują nasi reprezentanci, żeby ich obudzić.

Santos to inny typ człowieka. Obserwując go na ławce rezerwowych, widzimy, że jest zdecydowanie spokojniejszy. To jest facet, który analizuje dokładnie każdą sytuację. Oczywiście mówi się o tym, że zamieniliśmy polskiego Michniewicza na portugalskiego Michniewicza, bo on nie gra stricte ofensywnej piłki. Nie oszukujmy się jednak, że nasza reprezentacja będzie kiedyś grać jak Hiszpania na połowie przeciwnika albo na posiadanie piłki w ataku pozycyjnym. Tego nigdy nie umieliśmy i tego się nie nauczymy.

Dla nas najważniejsze jest, żeby był to trener, który z dobrej defensywy (ale nie z tak głębokiej, jaką graliśmy na Mistrzostwach Świata, tylko z takiej, w jaką grała za Santosa Portugalia) przejdzie do ataku, żebyśmy mogli wykorzystać nasz potencjał ofensywny.

– Artur Wichniarek

Tak przecież grała reprezentacja Maroka, ale jeżeli już odzyskała piłkę, to potrafiła się przy piłce utrzymać, co jest bardzo ważne. Miała przy tym pomysł, jak rozegrać albo szybki kontratak, albo już później normalny atak pozycyjny. A my tego po prostu za Czesława Michniewicza nie mieliśmy. I nie mamy tego – można śmiało powiedzieć – od czasów Adama Nawałki. Nawałka jaki był, wszyscy wiemy. To też był trener, który grał w miarę defensywnie, ale jak już była piłka, to wykorzystywaliśmy szybkie skrzydła.

Za sprawą Błaszczykowskiego czy Grosickiego nasze skrzydła szalały, przez co stwarzaliśmy mnóstwo sytuacji. Wykorzystaliśmy to i byliśmy w stanie w 2016 roku dotrzeć do ćwierćfinału Mistrzostw Europy. Dlatego wydaje mi się, że Santos z doświadczeniem, które ma w prowadzeniu reprezentacji Portugalii przez osiem lat czy Grecji przez cztery lata, jest dobrym wyborem. Tym bardziej że z Grecją dwa razy wyszedł z grupy – w 2012 Mistrzostw Europy, a w 2014 Mistrzostw Świata. Natomiast z Portugalią sięgnął po Mistrzostwo Europy w 2016 i wygrał Ligę Narodów UEFA 2018/19.

Moje kolejne pytanie miało dotyczyć właśnie gry defensywnej. Nie uważa pan, że kadra pod wodzą Fernando Santosa będzie przypominała do złudzenia tę pod wodzą Czesława Michniewicza?

Artur Wichniarek: Nie sądzę. My moim zdaniem musimy wprowadzić pewną arytmię w grze. Musimy być zespołem, który jest w stanie wyjść wysoko, zagrać pressingiem, a to Portugalia robiła niejednokrotnie w swoich meczach. Potrzebujemy momentów, w których zmusimy rywali do błędu na własnej połowie, ale przede wszystkim sami musimy być na ich połowie. Jeżeli już zagramy defensywnie, prowadząc grę na swojej połowie, musimy natomiast, tak jak powiedziałem, wykorzystać potencjał ofensywny.

Artur Wichniarek, eToto
Artur Wichniarek na planie reklamy eToto

W momencie odzyskania piłki nie możemy grać tak zwanej lagi na Roberta, zamiast tego wykorzystując Modera, który wróci po kontuzji, czy Bielika, który na pewno ostatnich mistrzostw nie może zaliczyć do udanych. To jednak niesamowicie utalentowany defensywny pomocnik. Mamy też Zielińskiego, Szymańskiego, Kamińskiego, Zalewskiego, Lewandowskiego, Milika – mógłbym wymieniać dalej.

Mógłbym też wyliczyć, ilu mamy dobrych zawodników ofensywnych, którzy są w stanie, tak jak w meczu z Francją, w pewnych etapach meczu utrzymać się przy piłce. Być zespołem, który próbuje kreować akcje ofensywne i akcje bramkowe. Tylko w momencie, kiedy to my mamy piłkę i dostarczymy ją do Lewego, Milika, Piątka czy Świderskiego, możemy liczyć, że strzelimy bramkę. Jeśli jednak wyjdziemy na dwójkę napastników i oni będą biegać na własnej połowie, to bramek strzelać niestety nie będziemy.

Nie ma pan wrażenia, że gdy dołączał pan do reprezentacji w wieku dwudziestu dwóch lat, to wszystko było troszeczkę inne? Nie było mediów społecznościowych, które dzisiaj zdają się ważniejsze dla wielu młodych piłkarzy niż sama gra. Dziś, zanim nowy reprezentant Polski pojawi się na zgrupowaniu, wrzuca transmisję z lotniska czy z taksówki; relacjonuje wydarzenia z szatni, co nie najlepiej wpływa na atmosferę w drużynie.

Artur Wichniarek: Oczywiście, że w latach, kiedy ja zaczynałem grać w piłkę, czy kiedy byłem w reprezentacji, było zupełnie inaczej. Wtedy nie było Instagrama, Facebooka, TikToka czy czego tam jeszcze byśmy nie wymieniali. Oczywiście dzisiaj życie jest zupełnie inne. Dzisiaj raczej nie chciałbym być piłkarzem i konfrontować się z falą hejtu, który wylewa się na każdego po jakimkolwiek niepowodzeniu. Będąc osobą publiczną, jesteśmy wystawieni na ocenę innych, ale tylko jeśli ta ocena jest poparta jakąś argumentacją, można z nią się zmierzyć.

Odpowiadając na Twoje pytanie: oczywiście dzisiaj świat jest inny. Poszedł w zupełnie innym kierunku. Nie wiem, czy dobrym, czy złym. Nie mnie to oceniać. Ocenimy to pewnie za pięćdziesiąt lat. Chociażby sama sytuacja z trenerem Santosem i niespodzianką, jaką miała być jego konferencja prasowa. Przez dostęp do mediów i szybkość rozprzestrzeniania się informacji już dzień wcześniej wieść dotarła do każdego zainteresowanego, który z zagranicznych managerów pojawił się na lotnisku Okęcie i kto obejmie ster w reprezentacji.

Przechodząc do Bundesligi, która wróciła na stadiony po jednej z najdłuższych przerw spowodowanej mistrzostwami. Jeszcze niedawno Polacy stanowili o sile niemieckich klubów, ale dziś próżno szukać tam jakichś mocnych akcentów. Mamy pięciu przedstawicieli, z czego trzech zagrało w ostatniej kolejce i, delikatnie mówiąc, nie były to jakieś znaczące występy.

Artur Wichniarek: Niestety nie jest już tak, jak wtedy, gdy ja grałem w Bundeslidze. Razem ze mną byli tam wówczas choćby Tomek Wałdoch, Tomek Hajto, Andrzej Juskowiak, Radek Kałużny czy Adam Matysek. Faktycznie było nas więcej. Warto jednak spojrzeć z nieco innej perspektywy, ponieważ inne rynki też bardzo mocno otworzyły się na polskich piłkarzy. Kiedyś nie było zawodników naszej reprezentacji w Premier League i chociażby to się zmieniło. Teraz transfer Kiwiora ze Spezi do Arsenalu jest niesamowitym osiągnięciem! Tak młody chłopak za tak duże pieniądze przychodzi do – być może – mistrza Anglii.

A liga niemiecka jest trudna! Weźmiemy choćby przykład Tymka Puchacza, który był reprezentantem Polski, a wiemy, że to miejsce stracił. Nie pojechał na Mistrzostwa Świata, choć jako reprezentant kraju dołączył do Unionu Berlin. Wydawałoby się – do małego klubu, który mógłby być trampoliną do wielkiej kariery. Widzimy jednak, że sobie tam nie poradził. Paweł Wszołek, który kiedyś również trafił do Unionu, nie zagrał ani minuty w Bundeslidze. Wrócił jednak do Polski i jest gwiazdą Legii Warszawa.

Przeskok między polską Ekstraklasą a każdą inną ligą, czy to Bundesligą, włoską Serie A czy francuską Ligue 1 jest ogromny. Dlatego cieszy dobra postawa tych, którym udało się zaaklimatyzować.

– Artur Wichniarek

Chociażby Kuba Kamiński, który poszedł na Zachód za duże pieniądze (oczywiście jak na warunki Lecha Poznań, a nie Bundesligi), bo aż dziesięć milionów euro zapłacił Wolfsburg za tego młodego, utalentowanego piłkarza. I widzimy, że w swoim pierwszym sezonie dostaje wiele minut i jest zawodnikiem, który często wychodzi w pierwszej jedenastce – i to cieszy. Jest też Rafał Gikiewicz, który jest bez wątpienia, nie powiem, że gwiazdą Bundesligi, ale jest na pewno zawodnikiem zdecydowanie rozpoznawalnym. Dobrze gra w piłkę, jest dobrym bramkarzem, ale również jest nietuzinkowy przed, w trakcie i po meczu. Tak więc takie barwne postaci lubią również w Niemczech.

A co z naszym wiecznym talentem Robertem Gumnym?

Z Gumnym mam pewien problem. Naprawdę, patrząc na to, jak rozwijał się w Lechu Poznań i jakie walory prezentował na boisku, miałem nadzieję, że to będzie bardzo ciekawy transfer do Augsburga. Do klubu, w którym ma szansę, żeby rozwinąć się piłkarsko. Niestety mam wrażenie, że on w swoim już trzecim sezonie na boiskach Bundesligi, gdzie zagrał ponad sześćdziesiąt meczów, gra gorzej niż w dwóch poprzednich.

To jest bardzo niepokojące. Augsburg oczywiście nie jest klubem, w którym łatwo gra się w piłkę. Robert ze swoim ograniem i doświadczeniem ligowym powinien jednak dawać temu zespołowi zdecydowanie więcej. Tak więc mam nadzieję, że on się obudzi w którymś momencie, że przeanalizuje swoją dotychczasową grę. Myślę, że on ma dużo większy talent i potrafi grać dużo lepiej, niż to robi obecnie.

Nawiązując do początku pana odpowiedzi, czym zatem różni się Bundesliga z dzisiejszych czasów od tej, w której grał pan czy Tomek Hajto?

Artur Wichniarek: To znaczy, myślę, że ona się dużo nie różni. Oczywiście dzisiaj różni się futbol jako dyscyplina – nie tylko w Bundeslidze. Piłka nożna rozwija się tak jak każda inna dziedzina życia. Dzisiaj jest na innym poziomie chociażby przygotowania fizycznego czy szybkościowego. Gra jest bardziej intensywna, wysoki pressing czy pressing zakładany praktycznie przez dziewięćdziesiąt minut na całej długości i szerokości boiska też nikogo nie dziwi.

Artur Wichniarek, eToto
Artur Wichniarek na planie reklamy eToto

Prekursorem tego był Jürgen Klopp. Niemiecki trener właśnie taką grą był w stanie z Borussią Dortmund wygrywać z Bayernem Monachium i zostać mistrzem Niemiec. A wiemy, co się stało, gdy opuścił Borussię i jak się potoczyła walka o mistrzostwo Niemiec w ostatnich dziesięciu latach. Nie ma niestety dzisiaj zespołu, który jest w stanie nawiązać rywalizację w ciągu całego sezonu z Bayernem Monachium.

Może więc Bundesliga nie zmieniła się tak bardzo, za to piłka nożna owszem. Dzisiaj przygotowanie fizyczne i taktyczne jest na jeszcze wyższym poziomie, niż było wcześniej. Niestety szkolenie naszej młodzieży pozostało na tym samym poziomie, na którym było moim zdaniem dwadzieścia sześć lat temu. My nie zrobiliśmy dużego postępu, natomiast Europa i Świat go zrobiły.

Wartość polskich piłkarzy w ostatnich latach znacznie wzrosła, w dużej mierze dzięki Robertowi Lewandowskiemu, Piotrkowi Zielińskiemu czy Arkowi Milikowi. Wyrównał się poziom wyceny polskiego piłkarza z piłkarzem z Serbii czy jakiegokolwiek innego z krajów bałkańskich, choć jeszcze kilka lat temu różnice były ogromne, nawet przy podobnym poziomie umiejętności.

Artur Wichniarek: To fakt. Kiwior odszedł za dwadzieścia pięć milionów euro, ale do Serie A nie przebił się z polskiego klubu, tylko dotarł tam przez słowacki klub – MŠK Žilinę. Problem polskich klubów polega na tym, że nie gramy regularnie w europejskich pucharach, a to jest najważniejsze okienko wystawowe dla każdego piłkarza. I to jest największy problem, z którym obecnie polskie kluby się borykają. Lech Poznań nie gra przez kilka kolejnych sezonów w grupie Ligi Europy, a Legia Warszawa czy obojętnie kto jest mistrzem, nie jest w stanie się od wielu, wielu, lat zakwalifikować do fazy grupowej Ligi Mistrzów.

Mecze w europejskich pucharach z potentatami futbolowymi mają największe znaczenie. Na tych spotkaniach jest mnóstwo skautów. Jeśli więc kluby takie jak Dinamo Zagrzeb grają regularnie w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy, za ich piłkarzy od dawna płaci się po dwadzieścia milionów, a za naszych dopiero zaczyna się tak płacić. Mówiliśmy o Kamińskim, za którego zapłacono dziesięć milionów euro, a to i tak dużo, jak na zawodnika, który zaprezentował się tylko w polskiej Ekstraklasie. Właśnie to jest problemem i nie wpływa dobrze na rozwój zarówno klubów, jak i całej polskiej piłki.

News will be here

A co sądzi pan o opinii, że po odejściu Erlinga Haalanda i Roberta Lewandowskiego Bundesliga to liga farmerów? Czy to prawda, że dla postronnego kibica, który nie jest fanem Bundesligi czy tamtejszego klubu, oglądanie tej ligi straciło sens?

Artur Wichniarek: każda liga musi mieć magnes, który przyciągnie kibiców. Polaków przez lata przyciągało trio z Dortmundu, czyli Piszczek, Błaszczykowski i Lewandowski. Później rywalizacja Borussii Dortmund z Bayernem Monachium, czyli wciąż Lewandowski, i tak zwane Der Klassiker między tymi drużynami. Tak samo jest z włoską Seria A. Nie oszukujmy się, że jakiś koneser ligi włoskiej ogląda mecz Spezii z Salernitaną. Tak samo trzeba być koneserem ligi niemieckiej, żeby włączyć mecz Unionu, który jest dziś na trzecim miejscu, z Bochum.

Każda liga ma swoich wielbicieli, fanów. Jedni powiedzą, że liga niemiecka jest ligą farmerów, a inni, że liga włoska jest skorumpowana, bo tak jest. Widzimy właśnie przykład Juventusu, który nie wyciągnął wniosków sprzed lat, kiedy został zdegradowany karnie do Serie B. Teraz popełnia kolejne błędy i zamiast walczyć o mistrzostwo, stracił piętnaście punktów. Nie wiadomo, jak ta sytuacja ostatecznie się skończy.

Patrząc z drugiej strony, Bundesliga ma jeden, jedyny problem. Przepis 50+1, który w dalszym ciągu obowiązuje i żaden klub piłkarski nie może być w rękach prywatnego inwestora. Czyli nie ma takiej opcji, że przyjedzie jakiś majętny Chińczyk czy Arab i kupi klub. Oczywiście w jakimś stopniu obeszły to dwa kluby. Hoffenheim, za którego sukcesami stoi prywatna firma, i RB Lipsk wspierane przez Red Bulla. W dalszym ciągu te kluby potrafią jednak kształcić, szkolić własnych piłkarzy, mieć pomysł na to, jak realizować swoje cele. Dlatego, wracając do Twojego pytania, ja jestem fanem Bundesligi, bo w niej grałem.

Obecnie największą gwiazdą Bundesligi obok wciąż próbującego odnaleźć formę z czasów Liverpoolu Sadio Mane jest dziewiętnastolatek z Wysp Brytyjskich – Jude Bellingham. Czy zimowe okienko transferowe jakkolwiek zmieniło sytuację na niemieckich boiskach?

Artur Wichniarek: Faktycznie tych dwóch piłkarzy to niekwestionowane gwiazdy obecnego sezonu Bundesligi i śmiało można powiedzieć, że Jude już przewyższa wszystkich w lidze niemieckiej. Jest niesamowicie utalentowany, więc to tylko kwestia czasu, kiedy wróci na Wyspy lub – być może – zostanie kupiony przez Real Madryt. Zobaczymy. Na razie jednak cieszy oko kibiców BVB i fanów Bundesligi.

Artur Wichniarek, eToto
Artur Wichniarek na planie reklamy eToto

Natomiast co do Mane, uważam, że nie do końca pokazuje to, co w Liverpoolu, ale również, że nie do końca można porównywać ligę jeden do jednego. Miejmy nadzieję, że po powrocie do pełni dyspozycyjności po kontuzji będzie w dobrej dyspozycji i da dużo Bayernowi Monachium. Po dziesięciomiesięcznej kontuzji wróci też Florian Wirtz. To jest moim zdaniem zawodnik, który również zrobi różnicę, jeżeli będzie zdrowy.

Wirtz to drugi Kai Havertz, czyli zawodnik, który odszedł z Leverkusen za sto milionów euro do Chelsea. Kai jest zawodnikiem niesamowicie wyszkolonym technicznie, mającym zmysł ofensywny, zmysł do kreowania sytuacji kolegom. No tego się nie nauczysz, musisz się z tym urodzić. Poza tym w Lipsku jest jeszcze reprezentant Francji Christopher Nkunku. Nie zapominajmy też o Manuelu Neuerze – jednym z najlepszych bramkarzy w historii futbolu.

Obecnie najdroższym narciarzu!

Artur Wichniarek: Dokładnie! Wartym dwadzieścia dwa miliony euro. Doznał ciężkiej kontuzja podczas urlopu i nie do końca wiadomo, ile potrwa rekonwalescencja i czy w tym wieku wróci jeszcze do pełni dyspozycji.

Po niespodziewanym dla kibiców początku sezonu i dość długim liderowaniu w tabeli Unionu Berlin przyszła lekka zadyszka. Bayernu Monachium nieznacznie, ale już buduje swoją przewagę. Czy to ten moment, kiedy możemy ogłosić jedenaste mistrzostwo Niemiec z rzędu?

Artur Wichniarek: Gdyby wygrali z Lipskiem w pierwszej kolejce po zimowej przerwie, myślę, że moglibyśmy tak powiedzieć, ale mam wrażenie, że w dalszym ciągu nie wszystko funkcjonuje tak, jakby włodarze i fani Bayernu sobie tego życzyli. Pokazali to chociażby w trzech spotkaniach po powrocie do grania, gdzie Bayern Monachium nie stwarzał zbyt wielu sytuacji bramkowych. Na pewno będą jeszcze niespodzianki związane z Bayernem Monachium. Mam wrażenie, że tutaj jeszcze wszystko nie jest do końca rozstrzygnięte, choć oczywiście Bawarczycy są faworytem, ale to nie będzie spacerek.

Przed sezonem 2022/23 wydawało się, że Schalke na dobre wraca na salony Bundesligi, jednak na półmetku ma zaledwie 12 punktów. Dwa zwycięstwa, sześć remisów i dwanaście porażek. Czy myśli pan, że to murowany kandydat do spadku? A może uda im się odbiją od dna?

Artur Wichniarek: Schalke oczywiście jest wielkim klubem, ale już niestety tylko z nazwy. Są strasznie źle zarządzani. Finansowo również nie wyglądają dobrze. Pojawia się jednak mały plusik. Mimo porażki 0:3 z Eintrachtem, nawet trener z Frankfurtu na konferencji prasowej po spotkaniu powiedział, że był pod dużym wrażeniem tego, jak Schalke grało. Stworzyło sobie dużo sytuacji bramkowych, a przecież Eintracht awansował z grupy Ligi Mistrzów. Po przerwie na Mistrzostwa Świata pojawiają się też regularnie remisy.

12 punktów to oczywiście bardzo mało, ale patrząc na to, że kolejne zespoły mają ich tylko 16, 17 czy 19, jest nadzieja na utrzymanie, i to jeszcze całkiem spora. Są przecież kluby, które nie grają w piłkę lepiej niż oni – Stuttgart, Hertha, Augsburg czy Bochum, które zaczęło punktować na własnym boisku. Schalke ma natomiast nowego trenera Thomasa Reisa, który przyszedł i mam wrażenie, że trochę poukładał ten zespół. Myślę, że idzie to w dobrym kierunku, ale czy wystarczy im czasu, tego nie jestem pewien.

Według TransferMarkt najwyższy pik pańskiej wartości to trzy i pół miliona euro. Jak pan patrzy na ceny dzisiejszych młodych piłkarzy? Czy to nie jest troszeczkę przesadzone?

Artur Wichniarek: W 2003 roku po strzeleniu pięćdziesięciu bramek w dwa i pół roku, myślę, że mógłbym zmienić klub za pięćdziesiąt milionów euro, ale przechodziłem za darmo. Później miałem słabszy okres. Wróciłem do Bielefeld, gdzie strzeliłem kolejnych ponad trzydzieści bramek. Ten transferowy pik na poziomie trzech i pół miliona pewnie obecnie byłby w okolicy piętnastu milionów. Miałem wtedy trzydzieści dwa lata i ta cena też była lekko zaniżona, ale skoro dzisiaj za trzy miliony praktycznie kupuje się psa z kulawą nogą, to faktycznie poszło to w dziwnym kierunku.

Dziś w futbolu tej kasy jest niesamowicie dużo. Chociażby przykład osiemnastoletniego Youssoufy Moukoko, który jest bez wątpienia utalentowanym piłkarzem. To facet, który już w wieku trzynastu lat grał z siedemnastolatkami, strzelając bramki jak na zawołanie. Jest chyba najmłodszym strzelcem bramki w Bundeslidze i w Lidze Mistrzów dla BVB. Przedłuża swój kontrakt o trzy lata i dostaje sześć milionów euro za sezon, a za sam podpis kolejnych dziesięć milionów. Moim zdaniem to już nie jest adekwatne do tego, jak ktoś gra w piłkę, tylko po prostu widzi się kogoś, kto chce tego zawodnika kupić.

Na zakończenie mam jeszcze jedno, osobiste pytanie. Jakiej jednej decyzji w swojej karierze zawodowej najbardziej pan żałuje? Czy to ten odpuszczony Inter?

Artur Wichniarek: Z tym Interem to też jest taka historia, która trochę obrosła legendą. Dla mnie chyba najsmutniejszą sytuacją było to, że grając w Widzewie, miałem odejść do Malagi. Wszystko było dopięte prawie na ostatni guzik. Prawie, bo jak wiemy, nie odszedłem. Mój menadżer w tamtym czasie poinformował mnie, że już jest wszystko dogadane i przedstawiciele Malagi przyjeżdżają na mecz ligowy z Polonią Warszawa. Z Polonią, która grała bardzo siermiężny futbol, czyli laga do przodu i na wślizgu.

Artur Wichniarek, eToto
Artur Wichniarek na planie reklamy eToto

Pamiętam to dobrze, bo kończyliśmy z nimi poprzedni sezon, grając na stadionie Widzewa i wygraliśmy 2:0. Strzeliłem wtedy dwie bramki, bardzo podobne, bo dwa razy udało mi się wyjść sam na sam i strzelić między nogami broniącego Macieja Szczęsnego. Później jednak nadszedł właśnie ten mecz oglądany przez prezydenta i właściciela oraz dyrektora sportowego Malagi, czyli brata słynnego Fernando Hierro z reprezentacji Hiszpanii i Realu Madryt. Niby wszystko było załatwione – po meczu mieliśmy podpisać umowę i lecieć do Hiszpanii. Czułem jednak, że coś jest nie tak.

Powiedziałem do mojego managera, że ten mecz będzie strasznie słabym spotkaniem, bo Polonia nie gra w piłkę, a my dopiero wyszliśmy z okresu przygotowawczego. “Może nie zagram w tej kolejce w ogóle?” – zapytałem, ale w odpowiedzi usłyszałem: “Graj, od tego meczu nic nie zależy”. No to zagrałem, niestety słaby mecz. Miałem jedną sytuację. Wychodzę sam na sam ze Szczęsnym, a stary wyga przeanalizował młodego i w podobnej sytuacji, jak poprzednio, obronił, gdy chciałem strzelić między nogami. Ta sytuacja faktycznie zaważyła na transferze. Po spotkaniu prezydent Malagi mówi: “Bierzemy go i jedziemy!”, ale Hierro stwierdził: “Nie jestem pewien. Muszę się zastanowić...”. To miał być pięcioletni kontrakt, na tamte czasy (w 1999 roku) to była kwota milion dolarów.

Czyli Robert Lewandowski obecnie mógłby gonić pana rekordy w Primera Division?

Artur Wichniarek: Nie wiadomo, czy on, czy też ktoś inny, ale może udałoby się mi trochę nastrzelać. Na pewno był to taki słaby moment w moim życiu, bo człowiek już sobie wyobrażał Malagę, plażę, ciekawe życie. A z Interem nawet nie wiem, czy miał być kontrakt i wypożyczenie do Lecce, czy od razu kontrakt z Lecce, bo są różne wersje. Ostatecznie jednak poszedłem tam, gdzie trzeba. Nie żałuję tego.

W końcu został pan królem Bielefeldu! Zawsze to coś.

Artur Wichniarek: Jasne, że tak! Super! Bardzo dziękuję za rozmowę.

Mateusz Pietraszko

Mateusz Pietraszko

Dziennikarz z pasji i zamiłowania do sportu i literatury. 

News will be here